Powrót

Cześć!
Mam na imię Julka i jestem uczennicą klasy 3ag. Zostałam poproszona o podzielenie się z Wami informacjami na temat mojego sportowego hobby, które chociaż staje coraz bardziej popularne w naszym kraju, to dla wielu osób wciąż jest jeszcze dość niecodzienne, a dla niektórych bywa nawet niezrozumiałe. Dla mnie jest to natomiast ciągła przygoda, która trwa już od ponad 10 lat i jest to jednocześnie jedna z moich największych pasji.

OYAMA KARATE – bo, o tym sporcie chciałbym Wam opowiedzieć – jest pełnokontaktowym stylem karate, którego twórcą jest Shigeru Ōyama. W Polsce historia Oyama Karate rozpoczęła się w 1992 r., a obecnie OYAMA Polska Federacja Karate (OYAMA PFK)
skupia ponad 50 klubów sportowych, w których rocznie trenuje średnio ok. 7000 osób.
Głównymi cechami stylu Oyama Karate jest szybkie przemieszczanie się, wyprzedzanie ataku przeciwnika i zejścia z linii ciosu wraz z równoczesnym kontratakiem.

Karate ćwiczy się w trzech różnych formach:
Kata – tradycyjne i bardzo formalne układy technik ataku i obrony, składają się z serii skoordynowanych i harmonijnych ruchów, wykonywanych z zachowaniem ustalonej kolejności i określonego rytmu. Każde kata przedstawia wyimaginowaną walkę z kilkoma przeciwnikami jednocześnie.
Kobudō – ćwiczenia z bronią (kij bo, tonfa, sai, nunchaku)
Kumite (dosł. spotkanie dłoni) – walka, czyli konfrontacja z przeciwnikiem, jest najbardziej widowiskowym, ale jednocześnie najtrudniejszym (i wierzcie mi – często bolesnym ) rodzajem treningu.

W karate zdobywa się stopnie uczniowskie tzw. KYU (od 10 do 1) oraz stopnie mistrzowskie tzw. DAN (od 1 do 10). Odzwierciedleniem posiadanego stopnia jest kolor pasa (od białego do czarnego oraz ilość i kolor pagonów na pasie). Najwyższym stopniem uczniowskim, który można uzyskać w wieku do 18 lat jest 1 kyu (brązowy pas z czarnym pagonem). Do egzaminu na czarny pas można przystąpić niestety dopiero po ukończeniu 18 lat (czekam i czekam…).

Ja swoją przygodę z Oyama Karate rozpoczęłam w wieku niespełna 7 lat, kiedy mama zapisała mnie razem z siostrą na pierwsze zajęcia. Na początku mój tata ciągle pytał czy nie mogłaby wybrać nam jakiejś innej formy spędzania wolnego czasu, ale moja mama zawsze odpowiadała, że żeby wybrać coś, co nas zainteresuje i będzie nam sprawiało przyjemność trzeba spróbować różnych rzeczy. Mnie treningi karate spodobały się od pierwszego spotkania. Z czasem tata przyzwyczaił się do tego, że oprócz szkoły tańca, trzeba nas również zawieźć do szkoły karate i z czasem został naszym najwspanialszym fanem i najwierniejszym kibicem.

Trenuję trzy razy w tygodniu. Treningi są zwykle wymagające, czasem trudne, a czasem wręcz „mordercze”, ale sprawiają mi jednocześnie niesamowicie wiele frajdy. Oprócz pracy nad poprawą kondycji fizycznej, uczą mnie także – tego, z czym jak wiadomo łatwo nie jest, czyli – systematyczności i dyscypliny , ale także zrozumienia i szacunku do innych. Mój klub bierze udział w programie „Sport przeciw wykluczeniom”, w ramach którego organizowane są zajęcia z pierwszej pomocy, profilaktyki uzależnieniowej, a także przeciwdziałanie przemocy i pozostałym zagrożeniom w internecie. Treningi są ciągłą okazją do poznawania nowych osób, nawiązywania nowych znajomości i przyjaźni, z których niektóre trwają nieprzerwanie od początku mojego kontaktu z karate. Oprócz systematycznych treningów i wyjazdów na obozy sportowe, mam również możliwość uczestniczenia w turniejach i zawodach rangi regionalnej, ogólnopolskiej oraz międzynarodowej. Jest to zwykle zwieńczenie naszych wysiłków i wspaniała okazja, żeby sprawdzić się i porównać z zawodnikami z innych klubów, a także innych federacji. Uzyskane dobre miejsce w zawodach zawsze sprawia mi satysfakcję, ale nieprzerwanie wielką radość sprawia mi przede wszystkim spędzanie czasu z przyjaciółmi, innymi zawodnikami, trenerami, tymi wszystkimi osobami, które tak jak ja, potrzebują na co dzień nowych wyzwań, dużo dyscypliny, ale także dużo humoru i dobrej zabawy. Jak można sobie wyobrazić, bywają łatwiejsze i trudniejsze momenty, czasem biegnie się na trening z „bananem” na ustach, ale czasem bywa trudno. Wtedy włącza się dodatkowe „ładowanie”, którym u mniej jest myśl, że ludzie z którymi trenuję są mi bliscy jak moja własna rodzina, że zawsze mogę na nich liczyć, dlatego też oni zawsze mogą liczyć na mnie. Pakuję wtedy w biegu ochraniacze, rękawice, kask i … lecę.
OSU !

Kliknij, aby zobaczyć post na facebooku